No cóż, człowiek się starzeje, pies się starzeje – choroby imają się każdego. Na przełomie lutego i marca pan zawiózł mnie do przychodni, gdzie mnie wyleczono. Właściwie niewiele pamiętam poza miłą panią doktor. Bardzo porządna to przychodnia na warszawskiej Woli.
Nie powiedzieli mi, o co chodziło. Pan powiedział, że to jakieś kobiece sprawy, a pani nic nie powiedziała. W każdym razie cokolwiek mi tam zrobili, zagoiło się jak na psie.
Podobno przy okazji coś-tam mi usunięto i już nie mogę mieć szczeniąt. Nie rozumiem. Ci ludzie to się na niczym nie znają. Przecież ja mam niedługo DWUNASTE urodziny. Takiej panny żaden porządny dalmatyńczyk by nie chciał za matkę swoich szczeniąt. Nawet ten amancik z sąsiedniej wsi, który tu czasem pod płot do nas przychodził, już przestał. A właściwie mnie już też owe chęci minęły… No to po co?